Kilka dni temu odwiedziłam sklep Lush, zakupiłam kule do kąpieli, szampon Big Sea Salt i coś o czym jeszcze nigdzie nie czytałam i nie słyszałam. O czym mowa? Dowiecie się już wkrótce, najpierw chciałabym to przetestować i zastanowić się czy warto o tym wspominać na blogu...
Dziś jednak kilka słów o Big Sea Salt Shampoo, obok którego wiele razy przechodziłam obojętnie. Ostatnio moje włosy straciły na objętości i potrzebowałam w jakiś sposób się poratować. Może dla niektórych wydaje się dziwne, że po kilku dniach zabieram się do pisania recenzji ale myję włosy codziennie i zdążyłam już wyrobić sobie zdanie na jego temat.
Big Sea Salt Shampoo w swoim składzie zawiera aż 50% soli morskiej, pozostała część to cytryny, oliwa z neroli (dla zainteresowanych jest to olej eteryczny, który jest otrzymywany z kwiatów pomarańczy gorzkiej), wodorosty i wanilia. Sól morska nadaje włosom objętość, oliwa i cytryny głęboko je oczyszczają, a wodorosty i wanilia odpowiadają za prawidłowe krążenie krwi.
Sól morska staje się coraz bardziej popularnym składnikiem nie tylko w naszej kuchni ale również w kosmetyce. Najczęściej dodawana jest do szamponów, dzięki czemu możemy usunąć zalegające na włosach preparaty takie jak: lakiery, gumy, pianki, suche szampony itp. oraz zanieczyszczenia: kurz, brud i martwy naskórek.
Co robimy jeśli chcemy się pozbyć martwego naskórka z naszego ciała? Zazwyczaj stosujemy peeling do ciała bo nie ma na to innej rady. Podobnie jest ze skórą głowy, ona również potrzebuje złuszczenia, tutaj z pomocą przychodzą szampony zawierające w swoim składzie sól morską z grubymi drobinkami.
Mimo tego, że stosowałam go 3 bądź 4 razy to już zauważyłam jego pozytywne działanie na moje włosy. Początkowo zdziwiłam się samą konsystencją i nieco przestraszyłam, że nie będzie się wystarczająco pienił, a w trakcie mycia będę musiała się poratować dodatkowym szamponem. Obawy były niesłuszne, mimo żelowej konsystencji i tysiąca drobinek soli z pianą nie ma zupełnie żadnych problemów. Zaniepokoiło mnie coś jeszcze, po kilku sekundach poczułam, że na głowie zrobił mi się ogromy kołtun, przyznam że miałam wrażenie "przesuszonych" włosów, ale przy rozczesywaniu pomogłam sobie olejkiem. Zadziwiające było to, że drobinki soli rozpuszczały się w błyskawicznym tempie. Jak dla mnie rewelacja, bo w przypadku skóry głowy która jest nieco delikatniejsza niż na całym ciele nie chciałabym szorować drobinek zbyt długo...
Po wysuszeniu chłodnym powietrzem włosy były miękkie w dotyku, delikatne i miałam wrażenie porządnego wyszorowania. Jeśli chodzi o objętość to aż tak dużej różnicy nie widziałam, ale przecież to logiczne że z cienkich (no może nie aż tak bardzo cienkich) włosów nie zrobimy objętości typu Wioletta Villas :) Ciągle niepokoi mnie to splątanie włosów podczas mycia i dodatkowe użycie olejku, ale może tak powinno być...
Przez głowę przeszła mi myśl czy aby czasem sama nie mogłabym sobie zrobić takiego szamponu. Myślę, że wystarczy do ulubionego szamponu dodać większą ilość soli morskiej a otrzymamy podobne efekty. Z pewnością będzie to tańsze rozwiązanie...
Co Wy o tym sądzicie?
Jeśli plącze włosy to chyba bym się z nim nie polubiła. ..
OdpowiedzUsuńAle ogólnie pomysł z solą morską ciekawy
_____________
Pozdrawiam
MARCELKA FASHION and LIFESTYLE BLOG
♡♥♡♥
Ciekawie wygląda. Niestety nie miałam nic z lush. :(
OdpowiedzUsuńJeszcze nigdy nie miałam nic z Lusha, marzą mi się czyściki do twarzy i maseczki :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Lush :> tego szamponu jeszcze nie miałam, może czas się skusić .
OdpowiedzUsuń